czwartek, 3 września 2015

Rozdział XIX

Mateusz niemal całą noc przewracał się z boku na bok, nieskutecznie próbując się chociaż odrobinę zdrzemnąć. Zaspanymi oczami poszukiwał telefonu, aby zobaczyć, która godzina. Nastał już ranek, ale jak zwykle pochmurny.
Zmęczony po całonocnej walce ze snem zwlókł się z łóżka. Nie miał na sobie piżamy, a zamiast tego ubranie, które nosił dnia wczorajszego, całe brudne i pogniecione.
Ten weekend minął tak szybko. Miał się spotkać ze szczurem, ale nie było na to czasu. Wrócił do domu dopiero w sobotę nad ranem. Poszedł spać i po paru godzinach obudziły go telefony i widomości od nowych kolegów.
Rodzice Jacka wyjechali na weekend i postanowił on zrobić domówkę. Oczywiście zaprosił wszystkich chłopaków z grupy, w tym nie pominął i Mateusza, który z bólem głowy przybył na miejsce. Bawili się w najlepsze, nie przejmując się poniedziałkową szkołą ani rodzicami. Po skończonej imprezie wszyscy byli mocno wstawieni i przespali się u Jacka, a jako że nim się spostrzegli weekend dobiegał końca i trzeba było wracać do domu, przekładali pożegnanie na jak najpóźniejszą godzinę, aby, jeśli to możliwe, jak najkrócej rozmawiać z rodzicami. Zdawali sobie sprawę z konsekwencji ich zachować, ale w tamtej chwili impreza warta była nawet wszelkiej kary i pogadanki starszych. Jeszcze wtedy nikt jej nie żałował.
Gdy Mateusz wrócił do domu, rodzice oczywiście zmoczyli mu głowę, ale chłopiec był tak zmęczony, że nie potrafił się tym w ogóle przejąć. Pomaszerował do swojego pokoju zostawiając kłócących się i obwiniających się nawzajem rodziców samych.
Teraz Mateusz pojrzał na siebie i zasmucił się jeszcze bardziej. Nie wiedział, co jest źle, ale czuł, przytłaczający go żal. Wyjrzał przez okno i wpatrywał się w powoli spadające krople deszczu i w drzewa, kołyszące się pod wpływem… wiatru.
Jego oczy stały się wilgotne. Nie czekając ani chwili dłużej, wyciągnął z szafy czyste ubranie i pobiegł się umyć, i przebrać.
- Już wstałeś? Dokąd idziesz?! – zapytała go mama, krzątająca się od samego rana w kuchni. Właśnie szykowała synowi śniadanie. – Zjedz chociaż! Mateusz!
Nie słyszał.
Nie chciał słyszeć. Wybiegł z domu co sił i gnał do szkoły muzycznej. Nie zabrał ze sobą ani telefonu, ani słuchawek. Biegł w deszczu, nie patrząc, że moknie. Nie dbał o kaptur i to nie dlatego, że i tak spadłby mu w biegu, ale dlatego, że w tej chwili wszystko straciło dla niego na znaczeniu. Liczyło się tylko jak najszybsze dotarcie do celu.
Wtargnął do szkoły i zatrzymał się w progu. Jak zwykle panowała tu ciemność.
- Szczurze?!
Nikt nie odpowiadał.
Zapytał jeszcze raz.
Bez skutku.
Przebiegł się po wszystkich salach, w których zwykł bywać ze szczurem.
Nigdzie ani śladu jego przyjaciela.
,,To niemożliwe! – mówił – Szczurze! Gdzie jesteś?!”
Oczy Mateusza padły na fortepian. Leżał na nim plik kartek. Wszystkie były czyste, oprócz jednej.
Mateusz podbiegł do instrumentu i złapał za zapisany papier.
To był list.

,,Drogi Mateuszu!
Nie miałem ostatnio okazji się z Tobą widzieć i bałem się, że już nigdy więcej nie będzie mi to dane, a chciałem Ci podziękować.
Dziękuję za pomoc w komponowaniu Pieśni Życia, za to, że pokazałeś mi swój świat (chociaż jego część) i spędzałeś ze mną czas. Nasze rozmowy sprawiały, że nie czułem się znów taki samotny. Jeszcze raz dziękuję.
Co się tyczy pieśni – prawie ją dokończyłem. Wszystko, co udało nam się skomponować spisałem i zrobiłem dla Ciebie kopię. Będzie na Ciebie czekać na fortepianie. Jest Twoja.
Możesz z nią zrobić, co tylko zechcesz. Usłyszeć lub wyrzucić. Mniejsza o to.
Baw się dobrze!
Zawsze z Tobą,
Szczur o Twoim Imieniu”

Mateusz rozpłakał się. Nie mógł w to uwierzyć. Nie chciał w to wierzyć.
Zniknął. Odszedł. Jego szczur. Gadający szczur, komponujący Pieśń Życia tak po prostu zniknął i pozostawił po sobie tylko ten krótki list i zapis nutowy.
- To nie może być prawda! – zawołał chłopiec.
Wziął do ręki pierwszą od góry kartkę z pliku i przewrócił ją na drugą stronę.
Była pusta.
Mateusz wytrzeszczył oczy. Zaczął przekładać kolejne kartki, ale każda z nich była pusta. Żadnej pięciolinii. Żadnych nut. Tylko biel.
Z gniewem i rozpaczą zaczął rzucać kartami na lewo i prawo.
To wszystko na nic. Wszystko zniknęło. I szczur i pieśń.
- Byłeś moim przyjacielem – powiedział przez łzy Mateusz, klęcząc przed fortepianem i wpatrując się w białe kartki. – Dlaczego musiałeś odejść? Dlaczego nie widzę tej pieśni? Przecież zawsze ją widziałem! Przecież sam też ją tam pisałem!
Spojrzał jeszcze raz na list i powtórnie go przeczytał.
,,A jednak ci się nie udało dokończyć tej pieśni… Miałeś rację. Od początku ją miałeś, ty zasrany pesymisto…
Dobre sobie! Mogę zrobić z pieśnią, co tylko zechcę?! Co za łaskawość! Nie mam jej. Jak mam cokolwiek zrobić z czymś, czego nie mam?! Teraz już nikt jej nie ma! Ani ty, ani ja!”
Mateusz płakał dalej i nie przestawał wpatrywać się w kartki, jakby czekał na cud. Jakby zaraz miały się na nich objawić nuty. Nie wiedział, w jaki sposób. Tak po prostu. Tak nagle. Jak szczur.
Ale nic się nie działo.
,,Baw się dobrze!” – szepnął. - ,, Co za ironia!...”
Trwał tak jeszcze przez chwilę, po czym pozbierał kartki i przycisnął je do piersi.
- Będę za tobą tęsknił, Mateuszu… – powiedział i wrócił do domu, pozostawiając za sobą drzwi szkoły muzycznej otwarte.

Rozdział XVIII

Następnego dnia Mateusz nie zjawił się. Szczur czekał na niego cały czas. Gdy tylko wybiła piętnasta, trwał w radosnym oczekiwaniu, wierząc, że już za chwilę zjawi się ten, który mu pomoże. Jednak minuty mijały i mijały, aż w końcu zmieniły się w godziny. Nastał wieczór, a chłopca ani śladu. Szczur bardzo się tym zmartwił. Przez te wszystkie dni, Mateusz przychodził mu pomagać niemal codziennie, a tym razem go zabrakło. Zniknął bez słowa w najmniej oczekiwanym momencie. Przez głowę mu nie przeszła myśl, ze coś złego mogło się wydarzyć i uniemożliwić chłopcu dotarcie na miejsce.
Na pewno nie zachorował, bo wczoraj czuł się świetnie. Był odpowiednio ubrany, więc nie mógł się przeziębić.
Nie zdarzył się też żaden wypadek. Gdyby tak było, szczur usłyszałby przejeżdżające służby na sygnale, ponieważ dom chłopca znajdował się niedaleko szkoły muzycznej. Gryzoń miał świetny słuch. Słyszał Pieśń Życia, a nie usłyszałby koguta policyjnego lub karetki? Taka opcja nie wchodziła w grę.
Rodzice odkryli jego szalony plan komponowana pieśni i żądają od niego wyjaśnień za to, że tak często nie ma go w domu? Nie, to też odpada.
Minęły trochę ponad dwa tygodnie odkąd szczur pojawił się na Ziemi. Mateusz regularnie wychodzi z domu na około dwie, trzy godziny tylko przez kilka dni. Niemożliwe, żeby jego rodzice już mieli do niego pretensje. To mogło nastąpić, ale jeszcze nie teraz. Pozostała tylko jedna odpowiedź…
- Nie chciało mu się… - westchnął szczur, patrząc smutnym wzrokiem na zegarek, wskazujący ziemską godzinę. Było już późno po dwudziestej drugiej, a z każdym kolejnym drgnieniem wskazówki, jego nadzieja stawała się coraz bardziej nikła.
- Może miał za wiele zajęć w szkole? Ach, nie… Nic takiego nie mówił. W piątki nigdy nie zjawiał się później… Może kolejny mecz? O tym też nie wspominał…
Szczur zdmuchnął świeczkę i wspiął się na parapet. Uchylił lekko zasłony i wyjrzał przez okno. Tego dnia znowu padał deszcz.
,,Często pada na tej Ziemi” – pomyślał i obserwował jak przemoknięci ludzie mkną czym prędzej przez ulicę. Jedni biegli do domów, inny do barów, knajp i pubów, na imprezę lub nocny maraton horrorów w kinie. Każdy był czymś zajęty. Przez tę ulicę codziennie przemierzały setki ludzi, a jednak nikt, oprócz jednego chłopca, nie odważył się przejść przez próg i ujrzeć gadającego szczura.
Gryzoń był bardzo smutny. Potrzebował Mateusza bardziej, niż im się obu razem wydawało. Nie tylko do komponowania melodii, ale i do zwykłej rozmowy. Obaj byli różni i mieli zupełni odmienne spojrzenie na świat, ale w rzeczywistości nie przeszkadzało im to, a wręcz przeciwnie – cieszyli się z tego i nie nudzili się ze sobą, mimo tego, że wciąż pracowali nad tym samym.
- Na pewno miał lepsze rzeczy do roboty. W końcu jest młody, ma szkołę i przyjaciół. Jest koniec tygodnia, ma prawo się zabawić.
Każdemu zdaniu towarzyszyło westchnięcie.
Szczur spojrzał na rozłożone po całej podłodze kartki. Wbrew pozorom nie było ich tam aż tak wiele, bo na każdej znajdowało się tylko kilkanaście nut. Czuł, że czekało go jeszcze multum pracy, a dziś zrobił bardzo mało. Bez pomocy nie miał absolutnie żadnej szansy na wypełnienie swego zadania. Spojrzał na zegarek. Czas dobiegał końca. Zostały cztery avartaniańskie godziny.
,,To tylko jeden dzień. Spokojnie. Mamy czas”, powtarzał sobie w myślach, powoli osuwając się z nóg. Mamy czas…

***

- Mati, to idziesz z nami czy nie?
- Nie, muszę iść… do domu – dodał pośpiesznie i ledwo słyszalnie. – Mam sporo pracy.
- Przecież jest piątek! Jutro weekend. Dawaj z nami! Co ci szkodzi, człowieku.
Trzej chłopcy stali w deszczu i czekali na decyzję kolegi.
- Weź szybciej się decyduj, bo pada.
- Właśnie, no, rusz się! Boże! Co za typ!
- Spokojnie! Zaraz dołączy. Prawda?
Mateusz zrobił niewyraźną minę. Czuł się paskudnie. Do tej pory nie był zbyt często zapraszany na imprezy. Dziś nadarzyła się ku temu świetna okazja. Podczas ostatniego meczu piłki nożnej okazał się przecież być równym gościem. Od razu został wciągnięty do rozwijającej się paczki, a jako że Gabryś był jego najlepszym przyjacielem również do nich dołączył.
 Czego jeszcze mógł pragnąć? Zawsze chciał mieć taką paczkę kumpli! To było coś! I co w tym złego? Przecież wszyscy mają przyjaciół.
,,Najlepsze przygody przeżywa się z kumplami!  Co mi tam! Idę!... Ale… Szczur.”
Nie obiecywał mu, że będzie do niego przychodził codziennie, ale jednak zobowiązał się mu pomagać. Przecież tak się umówili. Wiedział, że nie ma absolutnie nic złego w imprezie, ale doskonale zdawał sobie sprawę z zaciągniętego zobowiązania. Mógłby iść z kolegami pobawić się w przyszłym tygodniu, kiedy szczura już nie będzie, ale co jeśli jest to kolejna próba, której może nie zaliczyć? Co, jeżeli ich pierwsza propozycja okaże się ostatnią? Ten pierwszy raz musiał się przemóc i iść za wszelką cenę!
,,Oj, dobra, jeden dzień go nie zbawi. Mamy czas!”
Podniósł głowę i powiedział:
- No, dobra!
- Noo, to rozumiem!
- Dzięki, stary. Widzisz? Mówiłem, że jest spoko.
- No, masz rację. Dobra, to idziemy do centrum. Tam jest kilka klubów, to zobaczymy, w którym lepiej.
Ruszyli przed siebie. Mateusz dołączył do Gabriela.
- Dzięki.
- Nie ma za co. Wiedziałem, że jednak się zdecydujesz.
- Heh, sam nie byłem taki pewny.
- Co się z tobą dzieje ostatnio?
- Ze mną?
- No, wszystko zaczęło się od meczu środowego – Mateusz zamarł słysząc te słowa, spodziewając się, że Gabryś wypomni mu trudną sytuację - i mam wrażenie, że z każdym kolejnym dniem zachowujesz się coraz dziwniej. Niby taki jak zawsze, ale mam wrażenie, że coś jest nie tak.
- Nie, wszystko ok. ,,Dziwne – dodał w myślach Mateusz – jakby całkiem stracił przykre wspomnienia o ostatniej rozgrywce.”
- Mati, znamy się ok kilku lat, dobrze wiem, że coś ukrywasz, tylko nie wiem, co. Powiesz mi?
- Chyba nie – mruknął Mateusz.
- Twoja sprawa. Mam gdzieś, co tam kombinujesz, ale jak to oznacza koniec naszej znajomości, to daj mi wcześniej znać.
- Czemu tak myślisz? – Chłopiec czuł zdenerwowanie swojego rozmówcy, ale nie miał pojęcia, czym jest ono spowodowane. Jasne, że wiele się zmieniło, ale przecież nie na gorsze! Może nie spędzają już razem tyle czasu, co kiedyś i nie spotykają się tak często na facebooku, bo Mateusz wiele czasu poświęcał na komponowanie ze szczurem, ale żeby mieć do niego z tego powodu jakieś wyrzuty? Też coś! A we środę przecież ostatecznie stanął po jego stronie i to dzięki niemu obaj zostali przyłączeni do grupy!
- Bo widzę, że coś się zmieniło, a jak nie chcesz mi powiedzieć, to mogę się domyślać.
,,W życiu byś nie wpadł” – pomyślał Mateusz.
- Słuchaj, to nic złego, po prostu mam ostatnio dużo pracy, ale sobie z tym doskonale poradzę – powiedział, sadząc, że cały problem tkwi w pracy nad Pieśnią Życia.
,,Nie możesz mi przecież pomóc. Już raz z resztą próbowaliśmy. Ja w sumie nawet nie chcę twojej pomocy. Dam sobie radę sam.”
- Potrzebuję tylko trochę czasu – dodał.
- Tak, już to widzę.
Mateusz nie zdążył się już odezwać ani słowem, bo przeszkodził mu Czarek:
- O czym wy w ogóle…?
- Nic, nic – odpowiedzieli obaj równocześnie.
- No i dobra. To tutaj, za rogiem. Jest niezły klub. Byłem tu tydzień temu z kolegą.
- Jackiem? – odezwał się drugi nowy.
- No. Stary, ale było zawaliście. Tak się narąbaliśmy, że Jacek wpadł na stół i wylał drinki na jakąś laskę i ta się wkurzyła, bo jej chłopak jej nie pomógł. Mówię ci, jakie jaja były!
- A czego ona się spodziewała?
- Pewnie, że ją ,,obroni”.
Obaj śmiali się w najlepsze. Mateusz nadal szedł trochę z tyłu, ale starał się dorównać nowym kolegom. Nie rozumiał dowcipu całej tej sytuacji, ale co on mógł wiedzieć? Nie był stałym bywalcem klubów. Najwyższy czas to zmienić. Na pewno potrzebuje tylko trochę czasu, żeby poczuć ten klimat i dorównać chłopakom. To był nowy początek. Nowe przeżycia stały przed nim otworem. Czas zacząć zabawę i wziąć sobie coś od życia. Raz się żyję!

,,Jutro wpadnę do Szczura na dłużej – pomyślał, - w końcu mamy weekend.”

Rozdział XVII

Mateusz zgodnie z sumiennym planem od razu po szkole pobiegł do szczura. Był już czwartek. Wiedział, że gryzoniowi nie zostało wiele czasu do komponowania, więc te ostatnie dni, kiedy tu jest, trzeba się trochę przyłożyć do roboty.
- Siema, szczurze!
Ten spojrzał na niego, przekręcając delikatnie głowę.
Mateusz nie rozumiał jego zachowania. Zwierzak patrzył na niego jakoś dziwnie, jakby czegoś szukał… Nie poznawał go…? O co mogło mu chodzić?
- Co tak patrzysz?
Szczur w odpowiedzi potrząsnął głową.
,,Nic, nic…”
Chłopiec rozebrał się z kurtki i szalika i powiesił wszystko na wieszaku przy drzwiach. Zewnętrznie wydawał się być gotowy do komponowania, ale szczur tak go nie traktował. Cały czas go lustrował i Mateusz nie potrafił znieść jego badawczego spojrzenia.
- O co ci chodzi? – warknął zdenerwowany.
Gryzoń nie wiedział, jak odpowiedzieć. Zakłopotany podrapał się po nosie.
- Dziwnie wyglądasz – rzucił ostatecznie.
Chłopiec wykrzywił się i wzruszył ramionami. Może i dziwnie wyglądał… Na zewnątrz robiło się już coraz chłodniej. Możliwe, że od zimna zaczerwieniły mu się policzki i nos, a włosy rozczochrały od wiatru, ale czy to był powód, żeby tak się w niego wpatrywać? Chyba nie wyglądał aż tak źle…
- Co masz na myśli?
- Tak, jakby… Nie wiem… Zmieniasz się. Nieważne.
Mateusz uniósł brew i usiadł na swoim miejscu. Szczur przysiadł się, ale wciąż nie spuszczał z niego oka.
- Będziemy komponować?!
- Racja! Już! Słucham… - powiedział, ale w rzeczywistości nie słuchał. Nie potrafił się skupić. Wciąż patrzył na Mateusza w nadziei, że on w końcu powie, co jest nie tak, co się zmieniło.
- A jak wczorajszy mecz? – zapytał szczur zmieniając temat, udając, że potrafi wsłuchiwać się w wiatr i mówić jednocześnie.
- Dobrze – odpowiedział niemrawo. – Szału nie było, ale w sumie lepiej tak niż samemu… Wiesz, co mam na myśli. W każdym razie zakolegowałem się na stałe z chłopakami z ,,d” – gdy to mówił, na jego twarzy wystąpił delikatny uśmiech, ale oczy pozostawały znużone.
- To chyba świetnie, czyż nie? Chciałeś mieć paczkę znajomych!
- Tak! Jak najbardziej! Chciałem…
- Nie mów mi, że już nie chcesz.
- Nie! Oczywiście, że chcę! Bardzo chcę! Tylko może trochę inaczej sobie to wyobrażałem…
Szczur usiadł w milczeniu, dając chłopcu sygnał do dłuższego wywodu.
- Kiedy teraz na to patrzę, mam wrażenie, że chłopaki nie do końca byli w porządku – kontynuował Mateusz. – Na pewno względem Gabrysia, ale może nawet i względem mnie? Miałem wrażenie, że mnie testują. I Gabrysia też od razu nie chcieli przyjąć. Musiałem z nim dzisiaj dłużej pogadać, wytłumaczyć, że to tylko takie zabawy, próby i jakby chrzest bojowy przed dołączeniem do paczki, ale był średnio przekonany. Potem się zgodził… Mimo to mam wrażenie, że coś między nami się zmieniło. Cała ta sytuacja rzeczywiście była… nazwijmy ją ,,dziwna”.
Szczur nic nie wtrącał, a Mateusz opowiedział mu dokładnie całą historię meczu, faulu i kłótni.
- Myślę, że Gabryś zgodził się do nas dołączyć nie dlatego, że lubi Czarka i resztę, ale dlatego że chce być ze mną w paczce. W końcu przyjaźnimy się już od tylu lat.
- Myślisz, że to w porządku względem niego?
- Jasne! Przecież sam wiedział, na co się pisze. A z resztą, już jest chyba wszystko w normie, bo po długiej przerwie jak zwykle ze sobą rozmawialiśmy i w ogóle…
Szczur spojrzał w dół z przekąsem.
- No co? Co znowu?! – zapytał Mateusz, nie ukrywając zdenerwowania.
- Nie umiesz korzystać z wolności…
- Zaczyna się! – Mateusz aż się odsunął. – I co? Znowu będziesz moralizował?
- Byłem pewny, że chcesz mieć paczkę przyjaciół. Co to za przyjaciele, którzy krzywdzą ciebie i twoich bliskich.
- Jaka krzywda?! O czym ty mówisz?! Nie znasz się, filozofie. To był celowy zabieg, mający na celu ustalenie, czy jestem gotów dołączyć do szkolnych twardzieli. Czarek i chłopaki są znani w całej budzie. Właśnie do nich dołączyłem. Czego można chcieć więcej? – mówił, nie przestając machać rękoma.
- No, może prawdy…
- Jakiej znowu prawdy?
- Jest tylko jedna – zaśmiał się szczur.
Mateusz westchnął, dając gryzoniowi znak do mówienia.
- Wybacz, Mateuszu, ale mam wrażenie, że nie jesteś do końca szczery z samym sobą.
- Odezwał się… - mruknął szybko w odpowiedzi.
- Nie mam racji?
- Oczywiście, że nie! – Mateusz odwrócił wzrok i strzyknął palcami. Chciał już zacząć komponować i przestać rozmawiać na niedogodny temat. Szczur zauważył jego zniechęcenie i starał się jak mógł, żeby usłyszeć kolejne dźwięki melodii. Wychodziło mu to opornie, ale ostatecznie udało im się zapisać następny fragment Pieśni Życia. Mimo że pracowali dość długo, obaj nie potrafili się skupić na zadaniu i udało im się spisać jedynie kilkanaście dźwięków. Nie był to powód do dumy, ale i nikt o niej nie myślał. Obaj byli cały czas poddenerwowani i nie czuli się swobodnie w swoim towarzystwie.
- Pora już na mnie – powiedział Mateusz, zbierając się do domu.
Szczur bez cienia entuzjazmu podziękował mu za przyjście. Chłopiec równie oschle pożegnał się ze zwierzęciem i wyszedł.
Szedł oświetloną na złoto ulicą, pokonując kolejne metry w całkowitym milczeniu. Dopiero teraz usłyszał, jak niesamowite było wszystko, co działo się wokół niego. Usłyszał miejski hałas, o którym wspominał mu szczur. Stawiając krok za krokiem czuł coraz większe przygnębienie i nie potrafił zrozumieć, czym jest ono spowodowane. Przecież wszystko szło jak po maśle. Przeżywał niezwykłą przygodę z gadającym zwierzęciem, komponował mityczną Pieśń Życia, miał nową paczkę wymarzonych znajomych – czego chcieć więcej? Dostał wszystko, o czym kiedykolwiek marzył, a nawet więcej, ale mimo tego czuł smutek. Choć na zewnątrz wydawał się być niewzruszony, całe jego wnętrze wołało o pomoc, a on sam nie znał przyczyny swego stanu.
Za każdym razem, gdy komponowali wspólnie ze szczurem avartaniańską melodię, czuł się wniebowzięty. Codziennie obaj czuli się wyśmienicie po skończonej pracy i cieszyli się jak dzieci.
Dziś było inaczej.
,,Uważaj, czego pragniesz, bo możesz to dostać?” – zapytał siebie Mateusz. Wielokrotnie słyszał, że marzenie daje więcej radości niż jego spełnienie, ale przecież to nie mógł być powód jego przygnębienia. Przecież Pieśń Życia nie została jeszcze całkowicie skomponowana. Będą mieli jeszcze trzy dni na jej ukończenie. Problem musiał leżeć w czymś innym. Może faktycznie w nowych znajomych? Ale to niemożliwe! Dołączył do najfajniejszych chłopaków w szkole! Wiadomo, że ich metody wypróbowania nowych członków grupy i styl bycia są trochę ekscentryczne, ale gra jest warta świeczki!
Tak rozmyślając, Mateusz chwycił za telefon, nałożył słuchawki i pokonał resztę drogi słuchając smętnych utworów.

***

Szczur siedział na fortepianie i wpatrywał się w okno. Widział drzewa pochylające się pod wpływem silnego wiatru. Nie rozumiał, jak to możliwe, że przy takiej pogodzie, tak słabo słyszy pieśń, która przenosi się wraz z wiatrem.
Zasmucił się bardzo i westchnął. Spojrzał na delikatnie oświetlony blaskiem świecy pokój. Płomień niepewnie drgał, jakby już za chwilę miał zostać zgaszony. Szczur skontrolował czas i w jednej chwili stwierdził, że cała jego nadzieja jest jak ten mały płomyczek.
- Jak ci idzie?
Przestraszony gryzoń skoczył gwałtownie na równe nogi. Rozejrzał się po pomieszczeniu, lecz nikogo nie zobaczył.
Może mu się przesłyszało? Ale żeby aż tak wyraźnie?! Co to mogło być?
Bał się odezwać. Naraz zaczął myśleć, że to może jakiś wysłannik Wielkiej Rady Avarta przyszedł go skontrolować, sprawdzić, czy dopiął celu i skomponował Pieśń Życia. To jedyne wytłumaczenie tajemniczego głosu. Ale dlaczego tak wcześnie?! A co jeśli zegarek się zepsuł i w rzeczywistości czas już minął?!
Przerażony szczur upadł na kolana i okrył głowę rękoma, jakby to miało go przed czymkolwiek uchronić.
- Nie bój się – odezwał się znowu tajemniczy głos.
Tym razem gryzoń posłuchał go i uniósł wzrok. Jego oczom ukazało się wielkie stworzenie. Jak to możliwe, że go wcześniej nie zauważył?! Niewidzialny, czy co?!
To był ON. Superpotężny, najsilniejszy na świecie, jedyny w swoim rodzaju Avartan!
Szczur wpatrywał się w czarną, futrzastą istotę, która swoim porożem i wielkimi skrzydłami dotykała sufitu. Był zupełnie niepodobny do żadnego ziemskiego gatunku zwierzęcia.
- Avartan? – wymamrotał niepewnie gryzoń, powoli podnosząc się z blatu. – Czy ja śnię? Co ty tu robisz? Przemierzyłeś taki kawał drogi, na Ziemię, po to, żeby spotkać się… ze mną?
Szczur chociaż nie mógł w to uwierzyć i cały czas się jąkał, nie ukrywał swojej radości.
Avartan uśmiechnął się i zmrużył oczy, ale bynajmniej nie wyglądał potulnie. Biła od niego wielka siła, do której szczur wciąż nie potrafił się przyzwyczaić.
- Naprawdę chciałem sprawdzić, jak ci idzie – przyznał gigantyczny zwierz.
- Dlaczego?
- Bo jesteś pierwszym, któremu zlecono spisanie Pieśni Życia. Nikt tego wcześniej nie dokonał.
- Żartujesz ze mnie?! – w jednej chwili szczur przestał się lękać i zaczął mówić z pretensjonalnym tonem. – Jak to ,,pierwszym”? Przecież była spisana i wciąż taka jest na Avarcie.
Avartan zaśmiał się, co brzmiało wyjątkowo dziwnie, gdyż jak na tak wielką i przerażającą z wyglądu istotę miał niezwykle łagodny śmiech.
- Owszem, jest – przyznał, - ale nikt jej nigdy nie spisywał. Była tam od zawsze. Jeszcze zanim ja ożyłem – Pieśń już była.
- Nic nie rozumiem. Więc skąd ona się wzięła?
- Nie wiadomo. Są różne teorie na ten temat – Avartan usiadł wygodnie na ziemi, owijając ogon wokół swego ciała, aby przypadkiem nie zniszczyć niczego w pomieszczeniu. – Jedni mówią, że pieśń została dana nam z góry jako prezent. Inni twierdzą, że to za jej przyczyną Avart w ogóle powstała. Są nawet tacy, którzy twierdzą, że to ja ją wymyśliłem – mówiąc te ostatnie, zaczął się śmiać.
- Skoro jest ona tak niezwykła, że nawet nie znamy jej dokładnego pochodzenia, jak można było zlecić jej spisanie komuś takiemu jak JA?! Przecież ja nic nie potrafię! Nie umiem grać na tym… wichajstrze! – jęknął pokazując fortepian. – Nie potrafię komponować. Nawet do rysowania nutek zatrudniłem ziemskiego dzieciaka! Sam bym sobie w życiu nie poradził! Chociaż patrząc na to, ile mi zostało, stwierdzam, że z pomocą również mi się nie uda… Więc powiedz mi, dlaczego mnie to spotkało? Czy sądy Avart muszą być tak surowe? Jestem przekonany, że wiedzieli, iż mi się nie uda! Że polegnę na tym zadaniu, bo nie mam ani krzty talentu, żadnych kwalifikacji do zadania! Ta misja mnie przerosła. Nie mam pojęcia, po co w ogóle próbowałem, skoro i tak umrę. Zmarnowałem tylko czas… Mniejsza o to! Tego już nie cofnę. Ale powiedz mi – czy cała ta kara była po prostu przemyślanym okrucieństwem? Moim przekleństwem pod przykrywką błogosławieństwa?! Że niby mam jeszcze szansę i jeszcze nie jestem stracony?! Zrobili to specjalnie, żebym jeszcze przed śmiercią się trochę pomęczył! I z czego ty się w ogóle śmiejesz?!
Szczur już niczym się nie hamował. Nie bał się Avartana, nie bał się swoich przełożonych. Czuł, że nie ma nic do stracenia i musi się wygadać. Czynić komuś wyrzuty za to, co go dotknęło. Co było jego zdaniem ukartowaną robotą. Jak mogli skazać go na zdobycie niezwykłej melodii jako karę za chęć uratowania młodszego pobratymca? Powinni byli go zrozumieć i mu pomóc, a nie się nad nim znęcać i zostawiać ich obu na lodzie. Widok uśmiechniętego Avarta tylko dolewał oliwy do ognia.
- Masz rację, że sądy Avart są wyjątkowo surowe – wielkie stworzenie zaczęło tłumaczenia, po tym jak szczur odrobinę ochłonął. – I zgadzam się z tobą – nie masz żadnego talentu ani kompetencji…
,,Dzięki za komplement”, pomyślał szczur.
- Rzecz w tym, że właśnie kogoś takiego potrzebowali – kontynuował Avartan. – Nikt z naszych nigdy wcześniej nie napisał Pieśni Życia, ponieważ jest ona arcydziełem. Rada wiedziała, że nie ma takiego artysty, takiego wirtuoza, który byłby w stanie podołać temu zadaniu - dokonać niemożliwego i spisać mityczną pieśń. Wielu próbowało, ale nikomu się nie udało. Powód był prosty – za bardzo polegali oni na swoich umiejętnościach.
- Chcesz powiedzieć, że trzeba być ślamazarą i nieudacznikiem, żeby spisać Pieśń Życia?
Istota skinęła głową, a szczur prychnął ze śmiechu.
- To niedorzeczne! – kontynuował gryzoń. – Wybacz, ale pokrzyżowałem wasze plany. Nie otrzymacie mojego rękopisu, nie potrafię tego dokonać. W ogóle nawet nie wiem, po co to robię! Skoro i tak chcecie mnie stracić, to dlaczego mam cokolwiek komponować? Chcecie drugi egzemplarz pieśni? Powielcie ją po prostu! Nie możecie najzwyczajniej w świecie przepisać nut na inne kartki? Zrobić normalnych kopii?
- Gdyby to było możliwe, ktoś już dawno by to zrobił – odparł spokojnie jego rozmówca. – Sam zdążyłeś się już przekonać, że Pieśń Życia to coś więcej niż melodia. Jej nie można skopiować. Nie wiemy, czemu. Po prostu się nie da.
- Niech zgadnę - wielu próbowało?
Avartan powtórnie skinął głową.
- Pieśń Życia jest wyjątkowa i oryginalna. Zawsze brzmi inaczej, chociaż masz wrażenie, że to to samo. Ona się ciągle zmienia. Jest czymś, czego nie da się wytłumaczyć. Dlatego nikt nie jest w stanie jej skopiować. Gdy ktoś próbował ją przepisać, kopia była całkowicie nieczytelna. Jakby ktoś wrzucił papier do wody i czekał, aż tusz rozpłynie się po całym arkuszu.
- Rozumiem, że zależy wam na kopii pieśni, ale nie potraficie jej stworzyć. Myślałem, że to, co skomponuje zostaje dla mnie. O ile pamiętam, taki był układ. Chciałem jej użyć, żeby uzdrowić brata.
- Nie martw się nim – powiedział Avartan, a szczur nie rozumiał jego słów.
Jakże on mógłby się nie martwić?! Miałby go tak zostawić i się nim nie przejmować?! Kochał Pawła, nawet jeżeli był on tylko ledwo znanym przyszywanym braciszkiem, udawaną rodziną i pamiątką z czasów wojny. Czy kazał mu właśnie porzucić wszelkie nadzieje na uratowanie małego, czy też zapewnił go, że chłopcu nic nie jest i ma się dobrze? Już zginął, czy może zostanie uzdrowiony? Sposób w jaki Avartan wypowiedział te słowa był tak tajemniczy, że szczur nie potrafił niczego wywnioskować z tonu i bał się zapytać, o co mu chodziło.
Zamilkli przez chwilę. Gryzoń zrezygnowanym wzrokiem wpatrywał się w ziemię, a Avartan nieustannie przypatrywał się małemu pobratymcowi. W końcu szczur nie wytrzymał ciszy i kręcąc przecząco głową jęknął przeciągle:
- Nie uda mi się. Nie ma szans…
- Twoja marność jest twym atutem. Moc w słabości się doskonali – powiedział Avartan.
Szczur spojrzał na niego ostatni raz, a jego oczy delikatnie pojaśniały, jakby wykrzesała się w nich ostatnia iskra nadziei, w którą sam nie wiedział, czy wierzy. W tej samej chwili Avartan zniknął mu z oczu, a on rozglądał się po pokoju, próbując wytłumaczyć sobie całą zaistniałą sytuację. Przez chwilę zawahał się, czy to, co widział było prawdą, ale silne emocje, które się w nim rodziły w tym czasie utwierdzały go w prawdziwości zdarzenia. Nie potrafił sobie wytłumaczyć tego, co się stało, ale bardzo chciał wierzyć w to, że ani on, ani Avartan nie powiedzieli jeszcze ostatniego zdania.

Wybiła już ziemska 22:15. Czas na odpoczynek. Ułożył się wygodnie i z wielkim pokojem zasnął. Wiedział, że musi się wyspać, bo te ostatnie dni na Ziemi będą wymagały od niego nie lada wysiłku.

sobota, 29 sierpnia 2015

Rozdział XVI

Nadeszła środa i wielki dzień Mateusza. Dziś po raz kolejny miał się wykazać na boisku, a następnie zacieśnić więzy z paczką znajomych. Mecz miał się rozpocząć o piętnastej, ale chłopiec od rana chodził nabuzowany, jakby już za chwilę miał strzelić gola.
- Jakie masz plany na dziś? – spytała go mama, podając synowi śniadanie – świeżo usmażoną jajecznicę.
- Idę grać w piłkę z chłopakami ze szkoły. Zabiorę ze sobą Gabrysia. Może się wkręci.
Mama uśmiechnęła się i pogładziła chłopca po włosach. Ten ze złością odsunął się od niej i w myślach powiedział ,,zostaw! Nie mam pięciu lat!”. Kobieta doskonale znała te pretensje i nawet nie zwróciła na nie uwagi.
- Cieszę się, że ostatnio spędzasz więcej czasu poza domem. Widzę, że dobrze to na ciebie wpływa. A i na keyboardzie zacząłeś grać. Co się stało, że w ogóle do niego zasiadłeś? Myślałam, że za każdym razem grasz na nim jak za karę.
- Odkryłem fajną piosenkę i muszę się jej całej nauczyć – odparł, przeżywając kromkę chleba.
- A jak się nazywają twoi nowi znajomi?
- Czarek, Jacek, Maciek, no dużo ich… Musisz ich znać?
- Wypadałoby, jestem twoją mamą.
Mateusz przewrócił oczami.
- Jeszcze sam słabo ich znam. Dopiero w niedzielę pierwszy raz z nimi rozmawiałem, pamiętasz z resztą, mówiłem ci. Dobra, muszę lecieć. Dzięki za śniadanie! – powiedział i pognał do szkoły.

***

To zadziwiające jak szybko potrafi lecieć czas, kiedy się oczekuje czegoś wspaniałego. Mateuszowi i Gabrysiowi lekcje wcale się nie dłużyły, gdyż większość przegadali. Nie przejmowali się wcale tym, co mówili nauczyciele, a niemal każdą minutę poświęcili na obmyślanie strategii gry, obgadywanie graczy i tym podobne. Dopiero na koniec zajęć zaczęli się nudzić, ale mimo tego uśmiechy nie znikały z ich twarzy.
Po końcowym dzwonku szybko zniknęli za szkolnymi murami i pojechali autobusem do parku. Kiedy Mateusz spostrzegł, że jadą tym samym autobusem, którym tego pamiętnego dnia przejechał się ze szczurem, pomyślał, że to dobry znak. Jakby otrzymał zapewnienie kolejnej wygranej. Nie podzielił się tym z Gabrielem, bo stwierdził, że ten i tak nie zrozumie jego euforii.
Przybyli na miejsce odrobinę wcześniej i musieli jeszcze chwilę poczekać, zanim zjawi się reszta. Ich rówieśnicy pojawili się niemal kompletną paczką już po dziesięciu minutach. Zostało im poczekać na ostatniego gracza.
- Dobra, to możemy już się podzielić na drużyny – powiedział jeden z nich. To był Czarek - wysoki i, jak na młodego chłopca, barczysty brunet. Zdecydowanie dowodził dzisiejszym spotkaniem.
Wszyscy przytaknęli i czekali na dalsze polecenia. Czarek wyczuł swoją przewagę nad kolegami i zaczął przydzielać kolejne osoby do drużyn, a pierwej wyznaczył siebie i znajomego z klasy na drugiego kapitana. Ów chłopak był niemal równie wysoki i miał na imię Dawid. Mateusz od razu zwrócił na niego uwagę. W tym chłopcu było coś, co mu się nie podobało – z jego oczu biła lekko utajona przebiegłość, jakby coś knuł albo z daleka znał wynik dzisiejszego meczu.
- Mati, ty do mnie! – zawołał Czarek.
Mateusz uśmiechnął się. Całe szczęście, że nie trafił do drużyny ,,pana cwaniaka”.
- A ten to kto? – zapytał jego kapitan, wskazując na Gabrysia.
- Mój kolega, Gabryś – odpowiedział pełen dumy Mateusz.
- Gra z nami? – Czarek przeszył chłopca przenikliwym, badawczym wzrokiem.
- Jasne! Jest najlepszy! Zobaczycie – mrugnął porozumiewawczo do Gabriela, a ten nieco się rozluźnił.
- No, dobra. Ale u nas jest już komplet, więc idziesz do Dawida.
Komplet?
Mateusz przeliczył wszystkich graczy i w obu drużynach było po równo zawodników. Jakże więc u kogokolwiek mógłby być komplet? Wtem przypomniał sobie o spóźnialskim, który już biegł na miejsce spotkania.
- Gruby! No nareszcie jesteś!
Zdyszany nastolatek wcale nie był gruby, a wręcz przeciwnie – chudy jak wykałaczka.
- Gruby, idziesz do nas. Bez ciebie nie mamy szans – zaśmiał się Czarek i poklepał nowoprzybyłego po plecach. – No, chłopaki, czas grać!
Wszyscy pobiegli na swoje pozycje i już po chwili piłka była w grze. Chłopcy brali bardzo zaciekle i mecz wcale nie wyglądał jak towarzyskie spotkanie, a wręcz jak turniej. Każdy dawał z siebie sto procent. Drużyna Mateusza radziła sobie nie mniej całkiem nieźle. Udało im się zdobyć jednego gola, ale przeciwnicy nie dawali żadnego znaku, jakoby mieli się poddać, czy zrezygnować. Grali coraz żwawiej, coraz agresywniej. Mateusz dostrzegł zmianę taktyki drużyny Dawida, ale starał się nie rozpraszać.
Gabryś stał również na obronie. Tym razem piłka pojawiła się na jego część i boiska i naraz został zaatakowany napastnikami z dwóch stron. Starał się jak mógł, ale nie miał szans z długo trenującymi rówieśnikami. Jeden z nich zasymulował nietrafienie w piłkę i mocno kopnął Gabrysia w nogę. Ten z jękiem upadł na ziemię. Drugi przeciwnik wykorzystał tę sytuację i wbił piłkę do bramki.
- Goool! – rozległ się radosny, triumfujący głos Czarka. – Dwa do zera!
Mateusz obnażył zęby w pełnym uśmiechu, ale gdy zobaczył klęczącego Gabrysia w jednej chwili spoważniał.
- Gabryś! Wszystko ok? – zapytał podbiegając do niego. Widział całą akcję, ale był przekonany, że to tylko wypadek, że Gabriel nie odniósł większych ran.
Chłopiec z wielkim bólem trzymał się za kostkę.
- Kopnął mnie! To był ewidentny faul! – zaskomlał.
- Jaki faul?! Czysto było!
- Ja nic nie zrobiłem! Próbowałem w piłkę!
- Nieprawda!
Naraz wszyscy zaczęli się przekrzykiwać. Drużyna Dawida twierdziła, że faul był ewidentny, natomiast ich przeciwnicy, z którymi współpracował Mateusz, podtrzymywali wersję nieszkodliwego wypadku.
- Sam się pewnie wywaliłeś, cioto, i teraz próbujesz wymusić karniaka!
Te słowa przeszyły Mateusza jak zimny piorun.
- No, co? Źle mówię?
- Jak mnie nazwałeś, dupku? – warknął Gabryś, zapominając o całym bólu, który wciąż mu doskwierał.
- Tak jak słyszałeś!
Mateusz w milczeniu i z wytrzeszczonymi oczami obserwował całą scenę. Patrzył jak jego przyjaciel i nowy znajomy zmierzają w swoim kierunku, zaciskając pięści.
- Chłopaki! Czekajcie! Spokojnie! – zawołał, nie mogąc znieść. – Czekajcie! Nie ma co się kłócić, Chodźcie powtórzymy akcję i będzie z głowy.
- Zamknij się! – warknął członek jego drużyny. – Sprawa między mną, a tym idiotą.
Gabriel już miał uderzyć, kiedy Mateusz wszedł między nimi i złapał go za rękę.
- Ej, wyluzujcie! – kontynuował. – Gabryś, spokojnie.
- Nazwał mnie ciotą!
- Bo tak się nazywasz!
- Zamknij się!
W tej chwili wyzwiska i obelgi sypały się wśród nich jak z rękawa. Każdy był gotów bić się z każdym. Mateusz próbował odsunąć Gabrysia od reszty, ale ten wciąż się zapierał, wykazując swoją gotowość do bijatyki.
- Opanuj się! – warknął w końcu do niego, tracąc cierpliwość i popychając go z całej siły do tyłu.
Gabriel patrzył na niego oczami pełnymi niezrozumienia.
W jednej chwili zapadła cisza.
- Zostawmy to i grajmy dalej…
- Co ty bredzisz?! On mnie sfaulował! Boli mnie noga!
- Dobra, zamknij się!
Gabryś zaniemówił. Wszystkiego się spodziewał, ale nie tego, że jego najlepszy przyjaciel obróci się przeciwko niemu w tak najmniej oczekiwanym momencie. Mateusz tak po prostu opowiedział się po stronie obcych! Jak on mógł?! Przecież znają się już od tylu lat i niemal zawsze mogli na siebie liczyć w trudnych sytuacjach. Miałby go zdradzić przy tak błahej sprawie jak gra w piłkę?!
- Po czyjej jesteś stronie? – zapytał go spokojnym głosem.
Mateusz mu nie odpowiedział. Patrzył się na niego i chociaż wszystko trwało sekundy, mogłoby się wydawać, że stali tak całe wieki.
- Dobra, laluś, spadaj do domku, bo i tak nie ma z ciebie pożytku – machnął ręką Czarek.
Mateusz burknął ze złością.
- A tobie co? – zapytał jego kapitan.
- Nie wyzywaj mojego przyjaciela! – chłopiec czuł się fatalnie. Sam już nie wiedział, co się dzieje. Nie sądził, że zwykły mecz może się tak skomplikować. Nie chciał wdawać się w burdy. Wiedział, że nie ma szans z Czarkiem i jego kolegami, a oni na pewno koniec końców obstaną za nim. Mateuszowi pozostał tylko Gabryś, a i on był kontuzjowany. Żadna bójka nie wchodziła w grę.
Patrzył się na zbliżającego się do siebie Czarka. Chłopak patrzył na niego z góry i z pogardą. Mateusz myślał, że jego serce zaraz przebije mu mostek.
- Masz jakiś problem? – głos Czarka wydawał się być spokojny, ale zdecydowanie stanowczy, jakby szykował się do ataku.
- Nie, mam dość. Wiesz co? Idę do domu. Dzięki za grę. Mam coś ważnego do zrobienia – powiedział pośpiesznie i odsunął się w pośpiechu.
- Czekaj! – Czarek złapał go za ramię.
Mateusz myślał, że zaraz wyjdzie z siebie i stanie obok.
Usłyszał chichot. Nie rozumiał, co jest takiego zabawnego w całej sytuacji. On sam miał wrażenie, że zaraz liźnie nieba. Odwrócił się przestraszony i wielkimi oczami przyglądał się większemu rówieśnikowi.
- Podobasz mi się – powiedział Czarek ni to kpiąco, ni to szczerze.
,,CO?”
Mateusz zamarł. Spojrzał na całą resztę, a wszystkich twarzach ujrzał szelmowskie uśmiechy.
- Ty zostajesz. Jesteś w porządku. Tamten idzie – machnął ręką na Gabrysia, który odwzajemnił gest i kuśtykając zaczął iść w swoją stronę.
- Nie gram bez niego – rzekł Mateusz, nabierając pełną pierś powietrza. Nie potrafił ukryć swego zdenerwowania, co lekko bawiło jego rozmówcę.
- Tak, tak, wiem, muszkieterze. Poczekaj, na spokojnie pogadamy… - powiedział Czarek kładąc rękę na ramieniu Mateusza i zawracając go w kierunku reszty. – Bo ty jesteś naprawdę klawy. Nie zrozum mnie źle. Nie chcę się z tobą kłócić. Jesteś lojalny. Szanuję cię. Myślę, że wszyscy tu się ze mną zgodzą – spojrzeli obaj na resztę stojących chłopaków i każdy z nich skinął głową. – Szkoda nam tracić takiego zawodnika. Zapomnij o tym głupim meczu. To tylko rozrywka. Ja ci mówię o czymś więcej. Proponuję ci dołączenie do naszej paczki, co ty na to? Wchodzisz w to? Mogę cię zapewnić tylko co do jednego – my też jesteśmy lojalni. Jeden za wszystkich i wszyscy za jednego. A nas jest wielu. Korzystnie, prawda?
Mateusz zmarszczył brwi.
- Co z Gabrysiem? Wiesz, Czarek? Nie obraź się, ale wkurzyliście mnie. Ja tak nie traktuję swoich przyjaciół…
- Dobra, wyluzuj – machnął ręką. – On już i tak poszedł. Obraził się, nie widziałeś? Jutro w szkole z nim zagadamy. Może do tego czasu już mu przejdzie i wszystko będzie cacy. To jak? Wchodzisz czy nie? Bo nie będę tu nad tobą sterczał w nieskończoność, sam rozumiesz.
- Czyli jeśli przyjmiecie mnie to Gabrysia również?
- Jasna sprawa, Mati. Jeśli tylko on oczywiście będzie chciał i mu przejdzie.
Mateusz uśmiechnął się niemrawo i podał dłoń na zgodę. Podobała mu się ta opcja. W taki prosty sposób zyskał tak dużą paczkę przyjaciół!
A Gabryś? Nie ma co się nim przejmować! Skoro Czarek powiedział, że jutro do niego też podejdą, to nie ma żadnego problemu. Może nawet gość miał rację? Gabryś zwykł się szybko obrażać i unosić gniewem. Tak, jutro już będzie po wszystkim…
Chłopcy przybili sobie piątki i z radością, jakby nigdy nic, kontynuowali grę. Chociaż zawodników nie było po równo, nikomu to nie przeszkadzało i po chwili każdy już zapomniał o nieprzyjemnej akcji. Nawet Mateusz grał w najlepsze ciesząc się nowymi znajomymi, których mógł już dumnie nazwać kumplami.
Tak spędzili całe popołudnie, po czym rozeszli się każdy do swego domu.  Mateusz nie mógł się już doczekać kolejnego wypadu.

sobota, 22 sierpnia 2015

Rozdział XV

Przejeżdżające obok samochody i pełny blask słońca powitały rozbudzonego szczura. Wyciągnął się i ziewnął. Było już koło dziesiątej. Nigdy tak długo nie spał. To pewnie przez ten dziwny sen. Spał jak zabity i nic nie było w stanie go wybudzić. Dobrze mu to zrobiło. Czuł się teraz wypoczęty i w pełni sił. Ten dzień zapowiadał się już o wiele lepiej niż wczorajszy. I oczywiście nie można zapomnieć, że dziś znowu zaświeciło słońce! Dziwne, że im bardziej w głąb jesieni, tym dni były pogodniejsze. Odrobina ciepła i jasności poprawiła mu humor.
Zbiegł szybko na podłogę i pomaszerował do sąsiedniego pokoiku, w którym zbierał swoje zapasy. Znajdowały się tam wszystkie produkty spożywcze, które udało mu się przytaszczyć ze śmietnika, jak ciastka, jabłka, kawałki chleba i drobne kawałki warzyw. Komponowanie zabierało nie tylko mnóstwo czasu, ale i energii, więc jego spiżarnia szybko się opróżniała. Musiał dziś koniecznie wybrać się do śmietnika swojej ulubionej restauracji i przynieść kilka smakołyków.
Szczur przemierzał ulicę odrobinę nieobecny. Zastanawiał się nad swoim snem. Wiedział, że nie było to przypadkowe zlepienie wspomnień. Nie mógł przestać myśleć o swojej matce. To było dziwne – czuł ją w tym śnie tak wyraźnie, jakby faktycznie się z nią spotkał, ale to przecież niemożliwe…
Czy to ona była tym dziwnym, tajemniczym głosem, który wołał go już na początku? Czy to ona jaśniała niezwykłym światłem?
Te pytania nurtowały go przez całą drogę, ale mimo długich rozważań, nie potrafił znaleźć na nie trafnych i pewnych odpowiedzi.
,,Nie zapominaj, kim jesteś” – powtarzał sobie teraz w myślach. Całkowicie odwykł już od swego imienia i czuł, że go nie potrzebuje. Przecież w tej chwili był uznawany w swej ojczyźnie za zbrodniarza narodowego, więc utrata tożsamości całkiem mu odpowiadała.
Nawet chłopiec zwracał się do niego per ,,szczurze”. Może faktycznie przyszedł czas, żeby wyznać mu swoje imię?
,,Nie, to głupie – szybko odrzucił tę myśl. – Robię z  siebie jakąś fascynującą enigmę, podczas gdy jestem przeciętnym avartaniańskim szczurem… W sumie, to po co mam mu mówić, jak się nazywam? Jego to nie obchodzi. I tak będzie się do mnie zwracał jak zwykle. Może tu chodzi o coś innego? Może po prostu sam przed sobą mam przyznać się do tego, kim jestem?”
Wdrapał się na śmietnik i konsumując wykwintne śniadanie dalej rozważał, cóż mogłoby oznaczać ,,przyznanie się do własnego imienia”.
Na Avarcie na pewno niemal wszystko. Imię było w tamtejszej kulturze całkowitą metryczką tożsamości. Opisywało daną osobę bardzo szczegółowo i chociaż młodzi Avartanianie sami nie wiedzieli, jak to dokładnie działa, starszyzna była przekonana, że w imieniu tkwi moc, która kształtuje osobowość.
Czy tam każdy Paweł był małą, chorą sierotą, a każda Zofia to młoda, lecz przepełniona mądrością dziewczynka? Bynajmniej! Ale bardzo często bywało tak, iż imię otrzymywało się dopiero po późnym czasie, zmieniało się je lub utwierdzało. Każda Alicja była inna, każdy Michał – wyjątkowy, ale była jedna, wielka cecha, która łączyła ich wszystkich i ujawniała się ona zawsze w odpowiedniej, decydująco ważnej sytuacji.
Szczur zaczął rozmyślać nad swoim imieniem. Jaki on jest? Zaśmiał się, kiedy przypomniało mu się, jak Mateusz miał ten sam problem. On miałby nie być darem? To jak w takim razie miałby go nazwać zrzucony na obcą planetę szczur beztalencie-recydywista?! Mógłby porównać chłopca do delikatnego światła w tunelu, które chociaż nikłe i wątłe w otaczającej ciemności, dawało szczurowi odrobinę nadziei na lepsze jutro i uporanie się z problemem komponowania. Gdyby nie Mateusz, nie doszedłby nawet do połowy pieśni. Wiele zawdzięczał chłopcu i zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma żadnych szans, żeby mu się jakoś odwdzięczyć.
Jego myśli całkiem odbiegły od wątku imienia i snu i począł dumać, jakby przysporzyć Mateuszowi trochę radości. Jak mu się odwdzięczyć?
Jedynym sensownym pomysłem na jaki wpadł, było danie chłopcu więcej luzu. Postanowił więcej nie wściekać się na niego z powodu jakiegokolwiek meczu, pozwalać mu na częstsze spotykanie się z przyjaciółmi i w ogóle ,,spuścić go ze smyczy”. Tak! To był wspaniały pomysł!
Wpadł mu jeszcze do głowy sposób na wynagradzające przysporzenie majątkowe, ale postanowił ostatecznie zrezygnować z występów ulicznych, jako niezwykle utalentowane i inteligentne zwierzę, które rozumie ludzką mowę. No, chyba że Mateusz jednak wybierze tę propozycję…

***

Mateusz wkroczył do szkoły muzycznej cały w skowronkach. Widać było po nim, że nie może się doczekać jutrzejszego meczu.
- Dzień dobry szczurze! – zawołał – Jak żyjesz? Powiem ci, że ja cudownie! Widzisz te słoneczko za oknem? Oby pogoda się utrzymała, bo jutro kolejny meczyk. Stawiają mnie na ataku. Jak strzelę im bramkę to będą nosić mnie na rękach! Jak zepsuję akcję, to wszystko skończone, ale takiej opcji nie przewiduję. Wszystko pójdzie jak po maśle. Ty mi świadkiem, że jestem niezły w piłkę, co? Sam nie mogę w to uwierzyć! Nigdy nie trenowałem! Może mam jakiś głęboko ukryty dar, o którego istnieniu wcześniej nie widziałem? Może zmarnowałem życie?! Czas rzucić szkołę i zostać zawodowym sportowcem!
- Chyba się trochę zagalopowałeś, Ronaldo. Jeden mecz nie czyni z ciebie piłkarza.
Mateusz się zasępił:
- No, ale widziałeś, że świetnie gram… Nie przepuściłem żadnej piłki!
- Z tym się zgodzę. Jak to mówią: szczęście nowicjusza – zakpił szczur, a Mateusz puścił jego uwagę mimo uszu.
- Dobra, zabieramy się do pracy. Dziś w końcu mamy trochę więcej do roboty. Zrobimy dwie strony na zaś, żebyś jutro nie płakał.
- Nie będę!
- Dobra, dobra, znam cię nie od dziś – chłopiec machnął ręką i zaczęli wspólne komponowanie.
Po godzinie czasu zrobili sobie przerwę. W tym czasie jedli ciastka z restauracji, które wczesnym rankiem zdobył szczur i przydźwigał do swojej spiżarni. Mateusz nie pogardzał nimi już nigdy więcej. Po tym jak ostatnio szczur podzielił się z nim czekoladowym przysmakiem, chłopiec stwierdził, że przecież wcale nie smakowało źle! Pochodzenie może nie było zbyt zachęcające, ale przecież zarówno smak, wygląd jak i konsystencja ciasta wskazywały na to, że wyrób w ogóle nie był stary, a został wyrzucony możliwie przez to, że ktoś zamówił coś innego i nie chciał przyjąć trefnego produktu.
To zadziwiające jak wiele jedzenia marnuje się w dzisiejszych czasach na ulicach różnych miast, ale mimo tego odkrycia Mateusz postanowił z nikim nie dzielić się faktem, że zajada się ciastkami ze śmietnika. Nawet ze śmietnika kilkugwiazdkowej restauracji!
Gdy tak się zajadali, Mateusz uznał, że to odpowiedni moment, żeby podzielić się ze szczurem swoimi dalszymi osiągnięciami. A było czym się chwalić!
Chłopiec był już w centrum uwagi dwóch klas – swojej i sąsiedniej. Dotychczas niezauważany – nagle stał się gwiazdą! Wiele osób patrzyło na niego przychylniej i Mateusz już sam nie wiedział, ile było prawdy w plotkach, które roznosiły się na jego temat po szkole. Nie brał pod uwagę myśli, że mógłby aż tak zaimponować rówieśnikom podczas jednego meczu. Na pewno mnóstwo nazmyślali na jego temat, ale jak widać – pozytywnie! Z czego był niezmiernie zadowolony.
Szczurowi niezbyt się to podobało i nie rozumiał ludzkiej mentalności, ale starał się wymuszać uśmiech, aby nie zasmucać chłopca i cieszyć się jego szczęściem. Taki w końcu był jego wielki plan wdzięczności.
- A ta dziewczyna… - zaczął Mateusz, jakby chciał, a nie mógł, mrucząc pod nosem i patrząc się w przeciwną stronę niż jego rozmówca.
- A jednak! – krzyknął szczur, łapiąc się pod boki.
- Dobra, wyluzuj! Ma na imię Amelia – kontynuował z rozmarzonym wzrokiem.
- Bleeee! – jęknął szczur, wywracając oczami, z wywalonym na brodzie językiem.
Mateusz oburzył się.
- To, że jej kot chciał cię upolować, jeszcze nie znaczy, że coś z nią jest nie tak!
- W porządku, Romeo, tylko mi tu nie opowiadaj romansów. Nie cierpię tak zwanej ,,miłości od pierwszego wejrzenia” – burknął.
- Ty nie cierpisz miłości? Jeszcze niedawno, parę dni temu, sam mi dawałeś o niej wykład!
- Taaak, ale ja ci mówiłem o  p r a w d z i w e j  miłości, a nie o dziecinnym uczuciu.
,,Nie będzie mnie szczur pouczał na temat ludzkich uczuć i namiętności” – pomyślał Mateusz.
- To wcale nie jest dziecinne uczucie! – dodał na głos. – A ty nie jesteś specem od życia! Nie będziesz mi mówił, co mam czuć. W ogóle nie będę z tobą dyskutował na te tematy… Nie znasz się i tyle. Nie rozumiem, czemu robisz się od razu taki drażliwy. Rzuciła cię jakaś czy coś?
Szczur powtórnie przewrócił oczami. Temat wyraźnie go nie interesował.
- Nie, nigdy żadnej nie miałem. Nie chciałem, nie było okazji…
- A może jednak coś ukrywasz?
,,I to ile…” – odpowiedział w myślach gryzoń.
- Może tobie wcale nie chodziło o tego całego Pawła! – chłopiec kontynuował dociekania. – Może tobie chodzi o jego siostrę! Tę którą spotkałeś na targu, czy gdzieś. Sam opowiadałeś!
- Przeginasz – szczur spojrzał złowieszczo na swego rozmówcę, zaciskając pięści.
- Co się tak spinasz? – zakpił i uniósł parę razy szybko brwi. – Czyżby słaby punkt?
Gryzoń przegryzł wargi. Gdyby byli tego samego wzrostu, na pewno już by się na niego rzucił, ale w tej sytuacji znał swoją marność i był skazany na znoszenie Mateusza.
W jednej chwili otrząsnął się i odwrócił, jakby zabierał się z powrotem do pracy.
- Nie ma tematu – mruknął.
Tej odpowiedzi Mateusz nie był w stanie zaakceptować. Szczur wyraźnie nie chciał rozmawiać i coś ukrywał. Niestety kilkudniowe doświadczenie z gryzoniem wskazywało na to, że jest świetny w kłamstwie i zatajaniu prawdy.
- Szczurze – zawołał go spokojnie, a ten w odpowiedzi spojrzał na niego, - chcę… bo widzisz… Jesteś tu już od pewnego czasu i spędzamy go ze sobą całkiem sporo każdego dnia, ale ja tak naprawdę… cię nie znam.
Zwierzak uśmiechnął się z przekąsem.
- Nie znam nawet takiej banalnej rzeczy jak twoje imię! Wiem, może na Avarcie to coś mało istotnego i nie jest potrzebne do zwykłej konwersacji, ale tu, na Ziemi, to coś całkiem elementarnego. Czy ty w ogóle masz jakieś imię? Nie, pytanie bez sensu. Mieszkasz przecież w królestwie pełnym szczurów, na pewno każdy z was ma jakieś imię, bo inaczej nie moglibyście się normalnie porozumiewać. Nie będę cię pytał, jak masz na imię, bo i tak mi nie powiesz, ale chciałbym wiedzieć, dlaczego nie chcesz mi go wyznać? Coś z nim nie tak? Jest złe? Nie podoba ci się? Wstydzisz się go?
- Czy to naprawdę aż tak bardzo cię ciekawi?
Mateusz skinął głową.
Szczur był pewien, że ten moment kiedyś nadejdzie. Mimo wszystko wciąż miał nadzieję, że jednak cudem go uniknie.
Wziął głęboki wdech. Może dzisiejszy sen był proroczy i miał go na to przygotować? Czas stawić czoła przeszłości i własnej tożsamości. Wziął głęboki wdech.
- Mateuszu, do mnie…
- Dobra, nieważne – przerwał mu chłopiec.
Szczur nie wiedział, co odpowiedzieć. Wpatrywał się w chłopca wielkimi oczami.
Jak to nieważne?! Przecież to jego odwieczna tajemnica!
Szczur doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że intryguje Mateusza swoimi tajemnicami. Avart i wszystko, co z nią związane, bardzo pociągały chłopca. Widział błysk w jego oczach i nieprzerwaną uwagę podczas wysłuchiwania opowieści na temat avartaniańkich stworzeń i ich planety.
A teraz tak po prostu powiedział ,,nieważne” i machnął ręką na najcięższą próbę szczura. Wyzwanie, z którym próbował się zmierzyć, odkąd przybył na Ziemię. Czego nie dokonał od czasów dzieciństwa. Przyznanie się do własnego imienia byłoby wyczynem życia, a Mateusz najzwyczajniej go zbył.
Szczur patrzył na niego i w myślach nie przestawał pytać ,,dlaczego?”. Chłopiec wyczuł te pytanie, ale sam nie potrafił na nie odpowiedzieć. Może przyzwyczaił się już do ciągłych tajemnic szczura i odkrycie ich nie byłoby niczym wspaniałym, a ich znajomość straciłaby na czymś magicznym, czego nie potrafił nazwać?
- Wracajmy do komponowania, bo już się ściemnia – powiedział i zasiadł za fortepianem.
Komponowali do późnego wieczora. Na początku szczur czuł się jeszcze dziwnie, ale po pewnym czasie Mateusz przełamał ciszę i wygadał się na temat dziewczyny. Gryzoń nawet się z tego cieszył, ponieważ luźny temat pozwalał mu trochę po wszystkim ochłonąć. Mateusz produkował się w najlepsze i był wyraźnie wniebowzięty z powodu nowo poznanej koleżanki. Nic nie było w stanie zepsuć mu humoru. Szczur stwierdził, że to właśnie dzięki niej, chłopiec nie dociekał tajemnicy imienia ani się nie denerwował.
Gdy nadszedł czas kolacji, Mateusz założył kurtkę i stanął w progu drzwi. Nie wychodził, a jedynie stał. Szczur zauważył, że chłopiec ma coś jeszcze do powiedzenia, ale nieco się waha.
- Tak w ogóle to dziękuję – odezwał się w końcu. – Bo wiesz, poznanie ciebie dużo mi dało i moje życie naprawdę stało się ciekawsze. Nie dziw się. Po prostu do tej pory mój każdy dzień wyglądał następująco: szkoła, dom. I to wszystko. Nic poza tym. Jasne, spotykałem się czasem z Gabrysiem, czuję, że jesteśmy kumplami, ale to wciąż nie było to. Mimo tego, że znamy się już od tylu lat, nie wiem, czy mógłbym porównać naszą  relację do waszego avartaniańskiego braterstwa. Teraz mam nowych znajomych, poznałem fajną dziewczynę – to ostatnie powiedział wyjątkowo cicho i szybko, i w mgnieniu oka przeszedł do kolejnych wyliczeń, - spędzam więcej czasu z muzyką, którą naprawdę kocham. To wszystko wiele dla mnie znaczy. Wiem, że gdybym cię nie poznał, tamtego niedzielnego południa siedziałbym w domu przed komputerem i nigdy nie zagrałbym w piłkę z chłopakami. I w ogóle… Dzięki. – dodał szybko i wyszedł, a na jego twarzy wymalował się delikatny uśmiech.

Szczura również przepełniała radość. Cieszył się, że nawet nieświadomie sprawił Mateuszowi tyle przyjemności. Nawet przez zwykłe wspólne spędzenie czasu. Mateusz nawet nie zdawał sobie sprawy, jak wiele znaczyły dla szczura słowa, które przed chwilą powiedział.